Jak powstaje (powstawała) gazeta (cz. 2)

Sob, 6 Paź 2018 • Historia

Niedawno ktoś zapytał: co to właściwie znaczy przygotowanie gazety do druku. Podrzuciłem link do mojego starego tekstu („Jak powstaje (powstawała) gazeta”). Szybko jednak przypomniałem sobie, że ta notatka to zaledwie kilkanaście krótkich zdań. Może jednak coś więcej o temacie da się napisać?

Na początek małe wyjaśnienie. Notatka celowo zawiera specjalnie wybrane wycinki ze starych gazet związane z przygotowaniem gazety do druku.

Praca w gazecie codziennej – bo w takiej przez wiele lat pracowałem – to ciągłe wykonywanie zadań zamkniętych w dobowym cyklu. Są oczywiście jeszcze dodatki, tygodniki, wydanie magazynowe itp., których czas przygotowania jest inny – zwykle dłuższy – lecz dobowy reżim dobrze opisuje cały proces. Jak to dokładnie wygląda?

Jeszcze prawie pięć lat temu, gdy pracowałem w „Dzienniku Bałtyckim”, redakcja rozpoczynała pracę ok. godz. 9-10. To o tej porze znane było prawie kompletne obłożenie reklamowe. Na jego podstawie, jeden z redaktorów technicznych przygotowywał rozpiskę wydania (nazywaną też szpiglem), które miało ukazać się następnego dnia. Liczba reklam, ich powierzchnia i informacja o tym, które wymagają druku pełnokolorowego, miała znaczący wpływ na liczbę stron w gazecie oraz na to, które z nich będą przygotowane w kolorze. Maszyna drukarska miewa bowiem swoje ograniczenia i powyżej pewnych objętości może nie być możliwości wydrukowania wszystkich stron w pełnym kolorze. Nie bez znaczenia były także kwestie kosztowe, z tytułu których często decydowano, że któraś ze stron – mimo technicznych możliwości – pozostanie jednak czarno-biała.

Gotowa rozpiska trafiała do redaktora prowadzącego wydanie. I wtedy zwykle okazywało się, że gotowa nie jest. Treść jest jednak w mediach ważna i jeśli układ reklam utrudniał ułożenie jakiegoś tematu, to trzeba było co nieco w szpiglu pozmieniać. Mieliśmy jednak fajny układ i zazwyczaj prowadzący danego dnia wcześniej informował, że na część wydarzeniową potrzebuje tyle i tyle stron z obłożeniem reklamowym nie większym niż ileś tam modułów. Bo strona w „DB” podzielona była (wówczas) na 48 modułów, które mogły być wypełnione reklamami, zdjęciami lub tekstem, i które stanowiły siatkę sześć na osiem. Ułatwiało to planowanie układu stron.

Mniej więcej do tego czasu, dziennikarze zdążali pozgłaszać ewentualne nowe tematy, byli wysyłani w teren albo siadali do pisania zamówionego już przez prowadzącego tematu. Mając gotową rozpiskę, redaktor wydania mógł wskazać ile znaków danego tekstu potrzebuje, do którego chce zdjęcie i jakiej wielkości. W kwestii ilustracji dużą rolę oczywiście odgrywał fotoedytor, który wysyłał fotoreporterów w teren, przeszukiwał redakcyjną bazę i oceniał, czy w kwestii ilustracyjnej da się zrealizować oczekiwania prowadzącego.

Tymczasem techniczni z biura ogłoszeń pracowali już nad reklamami i te gotowe wrzucali na serwer. A techniczni redakcji? Ich zwykle rano, poza jednym do rozpiski nie było. Bo i pracy o tej porze dla nich brak. Oprócz sytuacji, kiedy były ekstra dodatki lub w danym tygodniu przypadło komuś pracować nad wydaniem magazynowym.

Techniczni redakcji, formalnie redaktorzy techniczni, nazywani łamaczami, składaczami, a nawet – w wielu wydawnictwach – operatorami DTP, pojawiali się po godz. 12-13. Ich praca, bezpośrednio wywodząca się z zadań niegdysiejszych zecerów i metrampaży, polegała na ułożeniu wszystkich klocków: reklam, tekstów, zdjęć w strony gazety. Proste, prawda? Otóż niekoniecznie.

Pierwsze strony trafiały do składu ok. 13. Wyrysowane przez prowadzącego makiety stanowiły szkic wyglądu kolumny: jakie teksty, w którym miejscu na stronie, jakie ilustracje. W praktyce teksty nie zawsze były napisane idealnie na wymiar, okazywało się, że zaplanowane zdjęcie nie może być takie duże albo zbyt wiele miejsca zaplanowano na tabelę na stronie sportowej. Samo ułożenie pustych klocków, np. w Quark XPressie, Pagemakerze czy InDesignie trwało „moment”. Każdy miał w programie bibliotekę modułów i po prostu wyjmowało się odpowiednie ramki na stronę. Potem wstawiało się w nie zawartość i w przypadku tekstu zaczynała się przygoda. Trzeba było przypilnować podziału na sylaby, ostylować odpowiednio tytuł, autora, podpisy, leady, kolejne akapity tekstu. A potem zaczynały się manewry trackingiem by niemalże mikroskopowo zmieniając odstępy międzyliterowe zmieścić tekst w zaplanowanym miejscu. A gdy to się nie udawało, to trzeba było – czasem kilka razy – przeskładać stronę wg innego pomysłu. Byleby utrzymać się w określonej siatce. Sprawny łamacz (wyczytałem kiedyś w literaturze fachowej) składał stronę w 15 minut. To wartość jednak zależna od szaty graficznej gazety. W „ DB” osiągaliśmy czasy ok. sześciu minut, ale to głównie dzięki dobrej szkole naszego szefa – względnie szybko nauczyliśmy się „wyczuwania” tekstu. Czasem jedno spojrzenie wystarczało by wiedzieć gdzie zmieniać tracking i o ile by szybko osiągnąć pożądany efekt. Potem wydruk w formacie A3 i strona wędrowała do korekty. Około 16-17 zaś ustalało się finalne obłożenie reklamowe i część stron wymagała przeskładania.

W tzw. międzyczasie powstawał wstępny szpigiel kolejnego wydania – znana już była znaczna część reklam, więc można było przygotować podstawy pracy dnia następnego. Pojawiały się też nowe informacje, co do których podejmowano decyzję o umieszczeniu w gazecie w najbliższym wydaniu i znów jakieś strony trzeba było przeskładać.

Po godz. 19 do składu trafiały ostatnie kolumny – tzw. wydarzeniówka i jedynka. Z korekty wracały też strony złamane wcześniej i trzeba było wprowadzać poprawki. Te oczywiście powodowały przeskładanie tekst, więc redaktor techniczny znów miał co nieco roboty z układaniem treści. Można też już było wstawiać reklamy i zdjęcia uprzednio przygotowane do rozbarwienia przez zespół fotoedycji (zmiana z RGB na CMYK z odpowiednimi dla techniki druku rozdzielczościami).

Strony po korekcie drukowane były dla redaktora prowadzącego wydanie. Po jego akceptacji trafiały jeszcze do oceny technicznej przez szefa łamaczy. Czasem zakres wskazanych na tym etapie poprawek wymagał kolejnego wydruku do akceptacji. Z ostatecznie zaakceptowanej strony z programu do składu generowało się plik postscriptowy (później pdf) bezpośrednio na serwer drukarni. Z plików tych oprogramowanie do impozycji składało wirtualne blachy drukarskie, które podglądaliśmy w specjalnej aplikacji. Tu już można było zweryfikować czy zachowane zostały parametry drukarskie: liniatura rastra, nasycenie kolorów, składowe czerni itp. Akceptacja na tym etapie oznaczała naświetlenie blach w drukarni, potem założenie na maszynę i rzeczywisty druk. Wydanie na region słupski drukowało się już ok. 21, na trójmiejski ok. 23-24. Do końca druku ktoś z technicznych czuwał w redakcji.

Przez lata mojej pracy w gazecie co nieco się zmieniało. Początkowo generowany postscript został zastąpiony pdfem. Naświetlanie klisz, a potem z nich blach (system CtF) zmieniło się w bezpośrednie naświetlanie blach (CtP). Początkowo pracowałem na 22-calowym czarno-białym monitorze kineskopowym, finalnie na kolorowym profesjonalnym panoramicznym LCD. Do tego w latach 2008-2010 w „DB” wdrożono system wydawniczy. Jego użycie stopniowo eliminowało pracę technicznych. Zniknęły papierowe makiety stron. Prowadzący sam zaczął wstawiać szablony stron w systemie przypisując wirtualne ramki bezpośrednio dziennikarzom, którzy zamiast pisać w edytorze tekstu, swoje teksty wprowadzali bezpośrednio na stronie z automatycznym dzieleniem tekstu na sylaby oraz ostylowaniem. System zaczął też eliminować techniczną część pracy fotoedytorów zapewniając wielowariantową automatyczną konwersję z RGB na CMYK z zachowaniem odpowiedniej sumy farb.

W dużych wydawnictwach z wdrożonymi systemami wydawniczymi (edycyjnymi) praca technicznego odchodzi do lamusa. W mniejszych to zwykle jednocześnie grafik reklamowy, internetowy, a bywa że i administrator redakcyjnej witryny lub systemu zarządzania treścią (CMS). Jak odeszli dawni zecerzy, tak odchodzą redaktorzy techniczni. Choć w pewnych obszarach ten fach jeszcze trochę będzie istniał.

Ilustracje kolejno od góry z: „Słowo Pomorskie” nr 114 z 20 maja 1926 r., „Dziennik Bałtycki” nr 37 z 6 lutego 1946 r., „Gazeta Gdańska” nr 102 z 26 sierpnia 1909 r., „Gazeta Gdańska” nr 74 z 20 czerwca 1914 r., „Gazeta Gdańska” nr 146 z 7 grudnia 1909 r., „Gazeta Toruńska” nr 146 z 28 czerwca 1870 r.